Kiedyś, kiedy jeszcze zaczynałem fotografować, byłem zacietrzewionym przeciwnikiem błysku. Nie lubiłem dodatkowych świateł, uznawałem tylko słońce oraz zastane warunki.
Z biegiem czasu mój stosunek do światła błyskowego uległ zmianie. W pracy fotografa wnętrz doceniam możliwość postawienia kolejnego źródła światła i uzyskania większej dzięki temu kontroli nad obrazkiem. Dalej jednak robię to niechętnie i postrzegam cały proces raczej bez emocji. Wynika to, jak mniemam, z moich braków warsztatowych ze świeceniem związanych.
Inaczej się ma sprawa z błyskiem chamskim. Błysk chamski fleszem po oczach jest rzeczą, którą uwielbiam robić. Kocham rezultaty, kocham proces, jest wspaniale, choć przyznam, że dobrze jest mieć po drugiej stronie osoby znajome i raczej wyrozumiałe.
Halloween w tym roku odbyło się w kameralnym gronie, w mieszkaniu naszych znajomych. Mimo kameralności, zdjęcia fleszem trzaśnięte na wprost mają w sobie coś epickiego, połączenie glamour z topornością, liczy się tylko pierwszy plan, trochę detalu i zaskakujące dla oka nasycone i kontrastowe efekty.
Miód.
Poniżej zdjęcia: